Tłumacze często powtarzają między sobą niektóre „wiekopomne przykłady tłumaczeń” list dialogowych filmów fabularnych (nadawanych głównie w TV). Przykłady? Proszę bardzo. Scena intymna, w której zakochany młodzieniec mówi do swojej wybranki: „You have great eyes and great knees”. Tłumaczenie odczytane przez lektora: „Masz wielkie oczy i wielkie kolana”. Wow… Inny film: grupa nastolatków znajduje tajemniczą skrzynię pokrytą niezrozumiałymi symbolami. Chcą ją otworzyć, ale jeden z nich nagle uświadomił sobie, czym zakończyła się nadmierna ciekawość badacza z filmu Mumia ( „The Mummy”). Próbuje temu przeszkodzić krzycząc: „Don’t open it! Or else we’ll end up like in the Mummy”. Lektor polski czyta beznamiętnie (i bezmyślnie): „Nie otwieraj, bo skończymy jak w Mamuśce”. Takich przykładów jest wiele – wystarczy przysłuchać się wersji oryginalnej programu lub filmu w TV i porównać z tłumaczeniem na język polski. Można się nieźle ubawić. Smutne jest to, że z każdym rokiem jest coraz gorzej. Na początku lat 90-tych XX w., po tzw. odzyskaniu niepodległości, języki obce na odpowiednim poziomie znali właściwie tylko tłumacze. Po dwudziestu kilku latach teoretycznie powinno być lepiej. Nie jest. Zmienił się bowiem zakres znaczeniowy pojęcia „znajomość języka obcego”.
Okazuje się, że działa to w dwie strony. Jakiś czas temu na ekrany kin wszedł kanadyjski/amerykański horror/thriller pod tytułem „Kronika opętania” („The Possession”). Jedną z głównych ról odgrywa drewniana skrzynka mówiąca – nomen omen – po polsku. W pierwszej części filmu skrzynka przemawia do staruszki całkiem poprawnie (choć z lekkim akcentem – w końcu spędziła kilkadziesiąt lat w USA, więc ma prawo). Natomiast w połowie filmu, mniej więcej, jest scena, w której skrzynka postanawia porozmawiać z upatrzoną przez siebie małą dziewczynką. Dziewczynka, jak to w horrorach, obraziła się na kochającego ojca i w lichej nocnej koszulinie wybiega z domu w środku nocy. Znajduje skrzynię, która – otworzywszy się z wolna – zwraca się – PO POLSKU – do dziewczynki: „Dlaczego odchodzisz od ojca?”. Dziewczynka tłumaczy, że tato jej nie rozumie. Wtedy skrzynia zadaje dziwne pytanie: „Czy mogę cię wziąć?” Dziewczynka, wyraźnie skonsternowana (ja zresztą też), zdecydowanie protestuje. Na to skrzynia pyta się złowieszczo: „CZY MOGĘ MIESZKAĆ W CIEBIE?” Dziewczynka krzyczy „No! No! No!” Skrzynia nie daje za wygraną i szepcze: „JA DBAM O CIEBIE!”. Dziewczynka krzyczy i ucieka, a ja śmieję się – z niedouczonej skrzyni, oczywiście.
Mam wrażenie, że ten dialog został przetłumaczony na polski przez jakiś automatyczny program tłumaczący, bądź kogoś po bardzo wstępnym kursie języka polskiego, lub też kogoś, kto ma babcię -Polkę, ale języka właściwie nie zna, bo nie używa od lat (jako że babcia już od dawna też w skrzyni /innej oczywiście/). Szkoda, że autorom filmu nie przyszło do głowy skonsultować się z kimś „od języków”. Zaoszczędzili, co prawda, kilkadziesiąt dolarów, ale za to w sposób niezamierzony rozładowali budujące się napięcie wypowiedziami niegramatycznie mówiącego demona (zamkniętego w skrzyni). Wspomniane niuanse językowe będą czytelne jedynie w Polsce, lecz właśnie w Polsce ten mimo wszystko poprawny aktorsko i reżysersko film nabrał tandetnej nuty.
Jaki z tego morał? Czasami tak mały, zdawać by się mogło, element, jak konsultacja językowa, może uchronić autora utworu zawierającego treści w języku obcym od nieprzyjemnej wpadki, nieosiągnięcia zamierzonego efektu lub też osiągnięcia nieoczekiwanego efektu, ośmieszenia a nawet wymiernej straty. Rzeczona skrzynia – gdyby wziąć ją na spytki – mogłaby to tak skomentować: „ALE JA TO CIEBIE MÓWIĆ NIE ZAMIERZAM”.
Ubawiwszy się ja mówić…
jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o kasę. Fachowcy kosztują, więc lepiej zrobić coś taniej…a że byle jak… a co tam…