Całkiem niedawno dostałem zlecenie poprawienia dwóch dużych tekstów tłumaczonych przez „pewną agencję”. Staram się unikać takich zleceń, bo doprowadzenie niektórych tekstów do stanu używalności często zajmuje tyle samo czasu, co przetłumaczenie od początku.
Teksty napisane były tragicznie – poziom języka minimalnie lepszy od tłumaczenia maszynowego. Co więcej, spójność terminologiczna w zasadzie nie istniała. To samo pojęcie tłumaczone było na trzy różne sposoby (czyżby trzy różne osoby?) . Poza tym teksty były pełne błędów gramatycznych na poziomie (słabego) gimnazjalisty.
Klient zlecił tłumaczenie agencji współpracującej „z najlepszymi i najbardziej doświadczonymi tłumaczami w branży”. Agencja przyciągnęła klienta dumpingową stawką – tak niską, że żaden szanujący się tłumacz – pracując niezależnie – nie zgodziłby się jej przyjąć. A przecież stawka obejmowała zarówno wynagrodzenie tłumacza jak i marżę agencji.
Skutek: klient zapłacił agencji za tłumaczenie. Tłumaczenie zostało zrealizowane terminowo w jakości opisanej powyżej. Klient składa reklamację – agencja odpiera argumenty klienta. Zaczyna się wymiana korespondencji. Klient nie ma czasu (przynajmniej tu i teraz) na dalsze spory – potrzebuje pilnie tłumaczenia na odpowiednim poziomie. Zwraca się do innego tłumacza o dostosowanie tekstu. Tłumacz poprawia 1 stronę (właściwie tłumaczy ją od nowa) i wysyła do klienta. Klient uświadamia sobie, że tekst musi być tłumaczony w zasadzie od nowa. Czasu jest niewiele, więc zleca wykonanie usługi w trybie superekspresowym. Otrzymuje tłumaczenie i odpowiednio wysoką fakturę. Stan faktyczny: klient zapłacił 2 faktury za jedno tłumaczenie (niewielka kwota – za tłumaczenie z agencji, oraz odpowiednio wysoka za tłumaczenie wykonane przez niezależnego tłumacza w trybie superekspresowym).
Czy to częste przypadki? Owszem. Niektórzy klienci otwarcie mówią: „nigdy więcej xxx!!!” (tutaj pada nazwa danej agencji, niejednokrotnie z tradycjami), po czym następuje opis zdarzenia. Pamiętam dobrze sytuację, w której bardzo znana agencja przyjęła zlecenie tłumaczenia z języka włoskiego na polski pewnego tekstu dotyczącego łączenia się banków (tekst bardzo ogólny bez tzw. „szałów językowych”). Agencja (niespecjalizująca się w języku włoskim) przesłała tekst do kogoś, kto rzekomo ten język znał. Po przesłaniu tłumaczenia (na język polski), okazało się, że tekst jest – krótko mówiąc – bez sensu. W tekście włoskim pojawiało się często określenie „sportello bancario”. Wyraz „sportello” najczęściej występuje w znaczeniu „okienko” (np. na poczcie). „Sportello bancario” natomiast oznacza … oddział banku. Tłumaczka (wiemy, że to była tłumaczka, bo podpisała się pod tłumaczeniem) była najwidoczniej nieświadoma tego znaczenia, gdyż konsekwentnie używała terminu „okienko”, pisząc namiętnie o …..współpracy okienek (bankowych), czy łączeniu się okienek, a nawet o zakładaniu i otwieraniu okienek (otwieranie okienek akurat miałoby nawet jakiś sens – choć może w tekście budowlanym). Pamiętam, że poprawiałem ten tekst razem z siedzącym obok mnie klientem, śmiejąc się do łez z frazeologii okienkowej. Zlecający zapłacił duże pieniądze za tłumaczenie (miało być bardzo szybko i bardzo dobrze). Było szybko i drogo. No i bez sensu.
Tak się jakoś składa, że gdy klient prosi agencję o podanie danych i kwalifikacji tłumacza/tłumaczy, którzy mają pracować nad danym projektem, agencje takich informacji nigdy nie udzielają, tłumacząc się tajemnicą handlową, ochroną danych osobowych itd. Dlaczego? Dlatego, że ci „doświadczeni specjaliści w dziedzinie tłumaczeń” najczęściej z daną agencją nie współpracują, w szczególności, gdy agencja oferuje im stawki wołające o pomstę do nieba.
Każdy z nas zakupił kiedyś jakieś importowane urządzenie lub produkt, do którego dołączona była instrukcja napisana w języku przypominającym język polski, a której to instrukcji – pomimo wysiłków – nie udawało się w żaden sposób zrozumieć.
Co może zrobić zlecający tłumaczenie, dla którego kwestia ceny ma zasadnicze znaczenie? Powinien uświadomić sobie następującą zależność: niska stawka oferowana przez agencję oznacza jeszcze niższą stawkę dla tłumacza faktycznie wykonującego dane tłumaczenie. Może to oznaczać, że po odjęciu kosztów (prowizji) przez agencję, wynagrodzenie dla tłumacza okaże się o wiele niższe, niż stawka oferowana za pakowanie hamburgerów w fast-foodach.
Zlecający powinien sobie zadać następujące pytanie – czy rzeczywiście chcę powierzyć tłumaczenie ważnego dla siebie dokumentu takiej osobie? Czy możliwe jest, że doświadczony i doskonale wykształcony specjalista podejmie się trudnego przecież zlecenia za tak niską stawkę? Czy rzeczywiście obietnice składane przez niektóre agencję są możliwe do spełnienia? Czy opłaca się ryzykować?
Wysoka jakość, niska cena oraz ekspresowe tempo to trzy podstawowe czynniki, brane pod uwagę w procesie zlecenia tłumaczenia. Wszystkie są ważne, jednakże warto uświadomić sobie podstawową prawdę: NIE JEST MOŻLIWE spełnienie wszystkich tych trzech czynników JEDNOCZEŚNIE. Jeśli ma być szybko, to albo nie będzie tanio, albo nie będzie dobrze. Jeśli ma być tanio, to albo nie będzie szybko, albo nie będzie dobrze, itd. Po prostu.