Idąc do szkoły, padał deszcz, czyli o trudnych imiesłowach (także u Szekspira)

Imiesłowy łatwe nie są. Rozróżnienie pomiędzy imiesłowami przymiotnikowymi a przysłówkowymi, czynnymi a biernymi, współczesnymi a uprzednimi, to  niełatwe zadanie nawet  dla lingwisty-hobbisty. Reguły dotyczące pisowni imiesłowów z „nie” w zasadzie nie sprawiają szczególnie dużych kłopotów ; cała trudność tkwi w umiejętności określenia typu danego imiesłowu, a następnie zastosowania odpowiedniej dla niego reguły.

*Idąc do szkoły, padał deszcz – to ulubione zdanie polonistów, które przywoływane jest często jako przykład  niepoprawnej  konstrukcji imiesłowowej. Podobne zdanie w języku angielskim : *Walking by the river, the weather was nice and warm –  wywołuje u anglistów uśmiech lub furię (w zależności od temperamentu danego anglisty).

Pokolenie w średnim wieku doskonale pamięta cykl genialnych audycji radiowych pt.:  Z pamiętnika młodej lekarki. Każdy odcinek zaczynał się tak samo – celowo niepoprawną konstrukcją imiesłowową: *Będąc młodą lekarką, wszedł raz do mojej przychodni mężczyzna o wyglądzie człowieka chorego.

Dalsze przykłady: *Reading in bed, my hands often get very cold [a co w przypadku osób czytających teksty pisane alfabetem Braille’a?],  czy  też  *Pinned to the door by a knife, the man saw a notice [sytuacja potencjalnie możliwa  w krwawym horrorze].

Na pierwszy rzut oka zdanie *Getting out of bed, a bee stung him to przykład zdania zawierające niepoprawne użycie imiesłowu.  Bezczelny , a jednocześnie  inteligentny uczeń, mógłby się jednakże wybronić, twierdząc, że zdanie to ma głęboki (i tragiczny) sens, oraz że stanowi część fabuły  znanej  kreskówki o pszczółce Mai [kontekst: pszczółka Maja leży w łóżku, on leży cicho na podłodze obok łóżka, Maja wstaje z łóżka, widzi jakieś nieznane ciało i przestraszona odruchowo go żądli.]  W omawianej sytuacji zdanie:  „Wstając z łóżka, pszczoła go użądliła” byłoby jak najbardziej na miejscu.  Ale jak często piszemy /mówimy o wstających z łóżka pszczołach?  Nieważne. Nasz bezczelny uczeń wmawiałby zdumionej nauczycielce, że tak właśnie było w filmie oraz  że wina jest (oczywiście) po  stronie nauczycielki, bo nie obejrzała właśnie tego odcinka.

Zdarza się, że podobne konstrukcje, w zupełnie niezamierzony sposób, pojawiają się w bardziej oficjalnych komunikatach, np.: *Szybując nad skocznią, złoty medal Małysza z każdą sekundą był coraz bliżej.

Nie są od nich wolne nawet poważne opinie prawne:  *If found guilty, the lawsuit could cost the defendant several million euros…

                New York Times, w 2008 r. opublikował, między innymi, takie oto zdanie: *If elected, Obama’s main opposition will not come from Republicans.

Na zakończenie coś ekstra. Okazuje się, że nawet William Szekspir popełnił podobny błąd logiczny. Co więcej, Szekspir  „potknął się o imiesłów” w swoim sztandarowym dramacie  (Hamlet, 1603 r.). W akcie I, scena V, mamy takie oto zdanie:

‘Tis given out that, sleeping in my orchard,

a serpent stung me.

 

(Hamlet; akt I, scena V)

 

Tłumaczenie nieliterackie, dosłowne: [Mówi się, że śpiąc w ogrodzie, wąż mnie ukąsił.]

 

Tłumacz Józef Paszkowski (1818-1861) już prawie dwa wieki temu poradził sobie doskonale z tą niezręcznością i tak oto przetłumaczył niefortunne zdanie wieszcza ze Stratfordu:

 

Puszczono rozgłos, że podczas snu mego,

                W ogrodzie wąż mnie ukąsił.

 

Również mistrz Barańczak (u. 1946 ) przetłumaczył  ten fragment doskonale, poprawiając przy tym dyskretnie potknięcie Szekspira:

Mówi się publicznie,

                Że mnie w ogrodzie ukąsiła żmija,

                Gdy spałem.

 

Jarosław Iwaszkiewicz (1984-1980) w swoim tłumaczeniu Hamleta,  tak oto oddał omawiane zdanie:

                Głoszono o mnie,

                że mnie wąż w ogrodzie ugryzł.

 

Podejrzewam, że w tym przypadku Iwaszkiewicz do końca nie był pewny, kto spał w przedmiotowym ogrodzie.  Co zrobił? Wybrał najmniej pochwalaną strategię: po prostu ominął tę część zdania. Hamlet  to nie umowa zabezpieczająca wierzytelności, więc nic wielkiego się nie stało (i na pewno nie stanie). Zresztą nie sądzę, że ktoś to nawet zauważył… Choć, jak mawiali starożytni Rosjanie –  „you never know”…

 

Gdyby Szekspir był bezczelny i pyskaty (i miał bogatą wiedzę z zakresu psychopatologii), mógłby wyjaśnić, że wąż cierpi na pewien rodzaj parasomni [parasomnia = zaburzenie snu, charakteryzujące się  występowaniem nieprawidłowych lub niepożądanych zachowań w czasie snu], polegającej na kąsaniu osób znajdujących się w jego najbliższym otoczeniu. Oczywiście, jak to bywa w parasomniach, w opisywanych  sytuacjach wąż głęboko śpi, a samo kąsanie odbywa się bezwiednie. Parasomnia węża byłaby swoistym odpowiednikiem występującego u ludzi bruksizmu (tj. zgrzytania zębami). Ergo,  przedmiotowe zdanie z aktu I, scena V, teoretycznie jest poprawne i ma pewien  sens.

Świat snów i duchów to częsty motyw w twórczości Szekspira. Napisał on nawet sztukę  pod pięknym tytułem Sen nocy letniej, która (podobno) jest w całości… właśnie letnim snem.

Możemy jednak założyć, ze sporą dozą pewności, że na psychopatologii snu raczej się nie znał (badania nad parasomniami to XX i XXI wiek).  Zatem omawiane zdanie to nie żaden opis  wyszukanej parasomni, tylko źle użyty imiesłów. I tyle.

Wniosek: dobry tłumacz  (dyskretnie) poprawi nawet (największe) błędy (samego) Szekspira[i].  Twoje również.


[i]  Podobne błędne konstrukcje imiesłowowe znaleźć można w dziełach wielu znanych pisarzy angielskich i amerykańskich (np. Jane Austen, Alexander Pope, Arthur Miller).

Reklama

Paremiologia na niby, czyli „fake Chinese proverbs”

Szanghaj

Szanghaj

Jak już kiedyś wspomniano, często używane zwroty LONG TIME, NO SEE [„Kopę lat!], czy NO CAN DO [„Wykluczone!”/ „Tego się nie da zrobić!”] to kalki chińskich wyrażeń, odzwierciedlające składnię i morfologię języka chińskiego (brak przedimków, brak jakichkolwiek końcówek deklinacyjnych/koniugacyjnych, składnia typowo pozycyjna). Warto podkreślić, że szyk  prostego, oznajmującego zdania w języku angielskim i chińskim jest w zasadzie taki sam. Język angielski, jednakże, zachował niektóre cechy języków fleksyjnych (np. końcówka 3 os. l. poj. czasu teraźniejszego, końcówka czasu przeszłego, końcówka liczby mnogiej rzeczowników) oraz cały system określników (takich jak, między innymi znienawidzone przez uczących się przedimki „a/an” i „the”).  Oprócz wielu funkcji, pozwalają one na rozróżnienie pomiędzy częściami mowy (np.  „patient” (cierpliwy – przymiotnik) i „a patient” (pacjent – rzeczownik).

W języku chińskim przedimków nie ma, więc fakt ten, między innymi, wykorzystują użytkownicy języka angielskiego tworząc setki „chińskich przysłów”, których rudymentarna składnia odzwierciedlać ma (często w bardzo stereotypowym zakresie) składnię języka chińskiego.

Podstawowe zasady to: brak wyznaczników czasu (czasownik w zasadzie występuje w formie podstawowej), brak wyznaczników liczby (rzeczowniki w liczbie pojedynczej), brak przedimków (co często skutkuje wieloznacznością użytych słów i co jest  najczęściej podstawowym elementem odpowiedzialnym za humorystyczny efekt). Oto kilka przykładów:

Man who want pretty nurse must be patient.

Man who run in front of car get tired.

Man who run behind car get exhausted.

Man with one chopstick go hungry.

Tak się jakoś składa, że zdecydowana większość „chińskich” przysłów to takie, które mogą być uznane za balansujące na granicy dobrego smaku, a nawet obraźliwe, dlatego też (z tzw. oczywistych  względów) zostaną tutaj  pominięte.

Odmianą wyżej opisanych przysłów są te, które zaczynają się od słów „Confucius say…”.  Chiński filozof ma za zadanie uwiarygodnić to, co chcemy przekazać (choć w zasadzie wszyscy wiedzą, że Konfucjusz nic takiego nigdy nie powiedział). Przykłady:

„Confucius say: when lady say maybe, she mean yes. When lady say no, she mean maybe. When lady say yes, she no lady.”

„Confucius say: man who eat photo of father, soon spitting-image of father.”

Cechą większości „chińskich przysłów”  jest ich nieprzetłumaczalność (w większości przypadków). Jest to szczególnie widoczne w drugim przysłowiu „Konfucjusza”. Oczywiście, można je przetłumaczyć w warstwie powierzchniowej, ale wtedy będzie to tak samo zabawne, jak opis działki budowlanej z przeznaczeniem na drewutnię. Dlatego też, pomimo pozornej prostoty, wychwycenie niuansów językowych większości takich  przysłów wymaga naprawdę  dobrej znajomości języka.

Żeby lepiej  zrozumieć tę nieprzetłumaczalność, posłużmy się pewnym polskim dowcipem: Czy Tusk ma winnicę? Bo ostatnio stale ktoś poleca „Wina Tuska”.

Spróbujmy to przetłumaczyć na angielski,  ale  bez dodatkowych omówień i wyjaśnień  na pół strony. Nie da się.

PS. Prawdziwa kultura chińska to tysiące wspaniałych (i prawdziwych) przysłów. Ciekawym przysłowiem (a równocześnie przestrogą) dla każdego tłumacza (ale nie tylko),  może być poniższe przysłowie:

Dú shū xū yòng yì, yī zì zhí qiān jīn, co w wolnym tłumaczeniu znaczy: Kiedy czytasz, nie pozwól, by umknęło ci nawet jedno słowo, bo może ono być warte 1.000 sztabek złota.

PS  2. Wg MS Word,  powyższy tekst składa się z 485 słów.  To w kontekście powyższego akapitu :-). 

Skąd się ONA wzięła, czyli tajemnica zaimka SHE…

Skąd się  ONA wzięła? Oczywiście, że z żebra Adama.  Niektórzy tak twierdzą do dziś.

Znacznie trudniej jest wyjaśnić pochodzenie angielskiego zaimka osobowego SHE [ona].

W okresie rozwoju języka zwanym Old English (mniej więcej jakieś tysiąc lat temu, plus minus kilkaset lat), zaimki osobowe całkowicie różniły się od tych używanych współcześnie . Odmieniały się przez przypadki, występowały w liczbie pojedynczej, mnogiej i… podwójnej, ale przede wszystkim wyglądały inaczej.

Przyjrzyjmy się trzeciej osobie.  Fascynujące zaimki WIT [nas dwoje], oraz GIT
[was dwoje], które „wzięły i wymarły”,  pozostawmy na inną okazję.

Kiedyś

Teraz

he         [on]
hēo she       [ona]
hit it           [ono]
they      [oni]

Na pierwszy rzut oka widać, że z wyjątkiem zaimka HIT (który w prosty sposób przekształcił się we współczesny zaimek IT), wszystkie pozostałe zaimki osobowe
w trzeciej osobie liczby pojedynczej i mnogiej wyglądały bardzo podobnie,
a wymawiane były prawie identycznie
(najprawdopodobniej – bo, jak wiemy,
nie zachowały się żadne nagrania sprzed tysiąca lat).

Skutek: w języku angielskim istniał (przynajmniej w wariancie mówionym) uniwersalny (bądź nienacechowany płciowo) zaimek. Właściwie nie wiadomo było, czy mówi się
o nim, o niej, czy też o nich. Taka sytuacja znacznie komplikowała proces plotkowania. Trzeba było jakoś to wszystko odróżnić. W północnej części Wielkiej Brytanii przebywały wówczas (na pobycie stałym), plemiona  z sąsiedniej Skandynawii, których języki/dialekty były bardzo podobne do staroangielskiego. Jednakże używany przez nich zaimek osobowy w 3 os. l mn. (oni/one) był zupełnie inny (þai – oraz þeim
þeir(e) [w przypadkach zależnych]. Widzimy zatem podobieństwa do współczesnych zaimków THEY/THEM/THEIR.  Ponieważ populacja na tamtych terenach była dwujęzyczna (w różnym stopniu), normalne w takich okolicznościach jest przenikanie elementów jednego języka do drugiego. Innymi słowy, zaimek „they” przyjął się bardzo szybko, ponieważ było odpowiednie zapotrzebowanie. W przypadku zaimków w liczbie pojedynczej Skandynawowie mieli podobną sytuację, jak ówcześni Anglicy (do dziś różnica między zaimkami 3 os. l. poj. jest minimalna w większości języków skandynawskich (HAN  [on], HON / HUN [ona] – w j. szwedzkim / norweskim i duńskim). Co więcej, współcześnie języki te rozróżniają 2 rodzaje gramatyczne:  rodzaj wspólny (bądź męsko-żeński) oraz rodzaj nijaki. Czyżby Wikingowie (ówcześni i współcześni Skandynawowie) byli zupełnie pozbawieni szowinizmu (językowego)?

Warto zauważyć, że do dziś, w niektórych konserwatywnych dialektach brytyjskich  (przynajmniej w postaci mówionej), używany jest jeden zaimek, wymawiany mniej więcej jak „zredukowane /e/” (fachowo nazywa to się SCHWA), który znaczy zarówno ONA jak i ON, szczególnie w kontekstach, gdy rodzaj nie jest znany, lub nie jest istotny.

Jak widać, skandynawscy najeźdźcy nie bardzo mogli pomóc sfrustrowanym Anglikom w dokonaniu rozróżnienia pomiędzy NIM i NIĄ. Skoro nie dało się  pożyczyć niczego odpowiedniego od plemion ościennych, trzeba było coś wymyślić. I wymyślono SHE.  Około połowy XII wieku. Pewne jest to, że zaimek SHE pojawił się nagle, jako odpowiedź na potrzebę językową.

Choć nie wiadomo skąd pojawiło się magiczne słowo  SHE [być może zaadoptowano stary zaimek wskazujący rodzaju żeńskiego SEO „tamta”], wiemy natomiast, że jest to twór sztuczny, wymyślony „na potrzeby sytuacji”.  UWAGA: wszystkim tym, którzy twierdzą, że SHE pochodzi z kosmosu, mówimy stanowcze NIE:-)

PS nr 1.

Historia powoli zatacza koło. Stosowanie form „he/she”,  „s/he”, „his/her”, „him/her” jest coraz częściej postrzegane jako niezręczność językowa. Stosowanie zaimka HE (mówiąc również o kobietach) to przejaw szowinizmu… Bo przecież Kopernik była kobietą (cytując klasyka)!

W sukurs przyszła nienacechowana rodzajowo skandynawska pożyczka, czyli … zaimek THEY i jego warianty (fachowo określane jako „singular they”). Przykłady:
A good student must always do their homework” lub „Someone called but they didn’t leave any message”.

PS nr 2.

American Dialect Society ogłasza co roku „Word of the Year” (słowo roku). W roku 1994 było to słowo „cyber”, w 2003 – „metrosexual”, itd. Ogłasza też słowa dekady
(np. czasownik „to google” to słowo lat 2000-2009), słowo stulecia („jazz” – słowo XX wieku). Teraz rzecz najważniejsza: słowem drugiego tysiąclecia (1000-1999) został uznany… zaimek SHE.

Idiomy i ich fascynujące (czasami) pochodzenie

Wikipedia definiuje idiom jako „wyrażenie językowe, którego znaczenie jest swoiste, odmienne od znaczenia, jakie należałoby mu przypisać biorąc pod uwagę poszczególne części składowe oraz reguły składni.” Definicja całkowicie wystarczająca.

Wyrażenie „PUT UP WITH” [dosłowne znaczenie części składowych: KŁAŚĆ + KU GÓRZE + Z], faktycznie znaczy „znosić coś, kogoś;  wytrzymywać coś, z kimś”. W tym przypadku znaczenia poszczególnych części składowych nijak się mają do znaczenia całego zwrotu.

Z kolei „LONG TIME NO SEE” („Kopę lat!” / „Dawno się nie widzieliśmy”) – to właściwie kalka chińskiego wyrażenia, łącznie z szykiem zdania i elementami składowymi. Podobną genezę ma powszechnie używane wyrażenie „NO CAN DO” (Nic z tego / Nie da się tego zrobić). W tym przypadku reguły składni angielskiej zostały całkowicie zignorowane, ale dzięki temu język zyskał kilka ciekawych zwrotów.  Inne, podobne zwroty, to konstrukcja (typowo chińska): NO ____, NO____: np. NO TICKET, NO SHIRT (w wolnym tłumaczeniu „Koszule wydajemy tylko za okazaniem paragonu”, zwrot pierwotnie używany w pralniach chemicznych, które często prowadzone były przez chińskich imigrantów). Konstrukcja ta jest niezwykle produktywna, więc bywa używana w innych, równie ciekawych kontekstach, np.  „NO MONEY, NO TALK„, „NO GLOVE, NO LOVE”, itd…

Każdy język ma tysiące idiomów. Niektóre z nich są charakterystyczne tylko dla jednego języka, inne są współdzielone przez języki z danej grupy, bądź rodziny językowej. Niektóre z nich różnią się pewnymi elementami składowymi (np. w języku polskim „kopie się w kalendarz”, natomiast w angielskim „kopie się we wiadro” [w znaczeniu: umrzeć]. Część z nich pochodzi z bardzo dawnych czasów, dlatego też ich warstwa powierzchniowa jest (pozornie) nieczytelna. Część z nich jest współczesna i łatwa do zinterpretowania pod względem etymologicznym. W niektórych przypadkach zupełnie nie wiadomo, skąd wziął się dany zwrot. Przyjrzyjmy się kilku wybranym wyrażeniom idiomatycznym z języka angielskiego.

ADAM’S APPLE (jabłko Adama), czyli widoczna na szyi chrząstka tarczowata u mężczyzn i niektórych kobiet , to podobno część zakazanego jabłka, którego kawałek utknął Adamowi w gardle (i  został do dziś).

Zwrot ALIVE AND KICKING  [w doskonałej formie] pochodzi podobno od drugiego i trzeciego trymestru ciąży, w którym ciężarna kobieta odczuwa coraz częstsze kopnięcia płodu, dzięki czemu ma pewność, że dziecko jest żywe (i najchętniej zdrowe).

Z kolei zwrot TO BE THE APPLE OF ONE’S EYE  [być oczkiem w głowie (kogoś), dosłownie: być  źrenicą oka (kogoś)] to dosłowne tłumaczenie hebrajskiego wyrażenia ze Starego Testamentu (tappuah). Analiza obu wyrażeń wskazuje, że wiedza z zakresu anatomii musiała być większa na obszarze anglojęzycznym. W końcu wiedzieli, że najważniejsza jest źrenica. Bo przecież można mieć piękne oczy, ale jak źrenica szwankuje, to nici z widzenia.

Ciekawe pochodzenie ma zwrot A BAKER’S DOZEN (znaczenie: trzynaście, dosłownie: tuzin piekarski). Podobno w średniowiecznej Anglii piekarze mieli tendencję do zaniżania wagi chleba / bułek, dlatego też dodawali bezpłatnie jeden bochenek więcej, by uniknąć „bezpodstawnych” oskarżeń. W 13 wieku określono wagę wypiekanych chlebów, stąd w przypadku dowiedzenia niedowagi, piekarz postawiony byłby pod pręgierzem (w najlepszym przypadku). Może warto przywrócić wspominaną karę (pręgierz) w naszym kraju (mam na myśli oszustów z branży spożywczej).

TO BEAT ABOUT THE BUSH [owijać w bawełnę] to termin pierwotnie używany w związku z polowaniami. Naganiacze  (beaters) uderzali kijami w krzewy (about the bush) i drzewa, wypłaszając zwierzynę, która wybiegała prosto na myśliwych, a ci, możliwie szybko (bez owijania w bawełnę), oddawali strzał. Swoją drogą ciekawe, skąd się wziął polski odpowiednik, czyli „bez owijania w bawełnę”?

THE BLACK SHEEP OF THE FAMILY [czarna owca w rodzinie] ma z kolei swoje źródło u pasterzy, którzy zawsze wiedzieli, że wełny czarnej owcy nie można ufarbować, dlatego jest mało warta. Niektórzy twierdzili, że czarna owca przynosi nieszczęście stadu. Skutek: powody natury rynkowej oraz nieuzasadnione przesądy stoją za wyrażeniem określającym człowieka, który nie zachowuje się w sposób, oczekiwany przez resztę jego grupy / otoczenie społeczne.

A BLUE-EYED BOY [protegowany, faworyt, „pociotek”; dosłownie: niebieskooki chłopiec] pochodzi z czasów, gdy jasna karnacja i niebieskie oczy kojarzyły się z dobrocią i niewinnością. Stąd szczególne przywileje i profity. Zjawisko rosnące w postępie geometrycznym. W Polsce, niestety.

Ciekawą genezę ma zwrot CUT TO THE QUICK [dotknięty do żywego]. W języku staroangielskim wyraz „cwicu” oznaczał bardzo wrażliwą na ból część ciała, chronioną paznokciami u rąk i nóg. Zatem ktoś, kto został w przenośni cut to the quick odczuwa podobny ból, jak przy dotknięciu / przekłuciu końcówki palca, szczególnie gdy nie jest osłoniona paznokciem.  W przekładzie Biblii na język angielski słowo QUICK używane jest w znaczeniu „żywy”. Dlatego też „the quick and the dead” to „żywi i umarli”, a nie „szybcy i martwi” (jak chcieliby niektórzy). Z drugiej strony, intensywny i chaotyczny ruch samochodowy w niektórych wielkich miastach sprawia, że wyróżnić można tylko 2 rodzaje pieszych (szczególnie tych przechodzących na drugą stronę ulic):  szybkich albo martwych.

Każdy, kto uczył się angielskiego zna zwrot TO RAIN CATS AND DOGS (lać jak z cebra /o deszczu/). Skąd te koty i psy w angielskim? System odprowadzania wody deszczowej w przeszłości nie był tak skuteczny, jak dziś. Ulewne deszcze szybko zamieniały się w rwące potoki, które topiły niezliczone  bezpańskie psy i koty. J. Swift (1710) opisuje, że po intensywnym deszczu ulice były pełne martwych zwierząt.

Pochodzenie na pozór „bezsensownego” zwrotu AS FIT AS A FIDDLE (znaczenie: zdrów jak ryba, dosłownie: zdrowy/sprawny jak skrzypce) staje się jasne, jeśli wiemy, że w XVI wieku wyraz  fiddle oznaczał nie tylko skrzypce, lecz również grającego na nich skrzypka oraz wszelkich innych „artystów estradowych”, wnoszących dobry humor i radość.

Na zakończenie powróćmy do wcześniej wspomnianego wyrażenia „TO KICK THE BUCKET” (umrzeć, „kopnąć w kalendarz”). Dosłowne tłumaczenie  –  „kopnąć we wiadro” –  ma niewiele więcej sensu, niż polski odpowiednik (czy ktokolwiek widział osobę kopiącą w kalendarz, lub choćby kopiącą kalendarz?) Okazuje się, że zwrot angielski (bo nim się zajmujemy) ma sens. Pochodzenie wyrażenia związane jest z …procesem zabijania świń. Zabite świnie zawiązywane były za tylnie nogi i podwieszane na drewnianej konstrukcji zwanej… bucket.  Ewentualne skurcze mięśniowe zabitej świni skutkowały ostatnim kopnięciem – właśnie w bucket (ten na górze).

Zadaję pytanie raz jeszcze: czy ktokolwiek widział osobę, która faktycznie kopała w kalendarz? Albo osobę, która rzucała okiem (nie mam na myśli filmów z serii „Piła”)?

Palindromy, mordnilapy i (podobno) tajemne przekazy

Są osoby, które twierdzą, że w wymiarach Piramidy Cheopsa zapisana jest cała wiedza matematyczna świata. Na potwierdzenie tej tezy, przestawiają serię wymiarów budowli, dzielonych lub mnożonych przez szereg cyfr i liczb, co daje na przykład odległość od Ziemi do Księżyca wyrażoną w kilometrach lub długość roku w godzinach. W takiej sytuacji nasuwa się pytanie, czy starożytni Egipcjanie znali kilometry i godziny?  Prawda jest taka, że jeśli podzielimy jakąkolwiek liczbę przez inną, wcześniej wyliczoną wartość, otrzymać możemy każdą interesującą nas liczbę. Dlatego też, co pewien czas obiega świat (czytaj: Internet) mem, który „widzi” w przypadkowym ciągu liczb (dodanych do siebie, podzielonych lub poddanych innym działaniom matematycznym), datę urodzin, na przykład,  Elvisa Presleya, bądź datę (kolejnego) końca świata.

Podobne sytuacje występują w przypadku analiz niektórych zjawisk językowych. Zapewne większość z nas słyszała o palindromach, czyli wyrazach, bądź zdaniach, które czytane w obu kierunkach mają dokładnie to samo znaczenie. Przykłady: radar;  żartem w metraż; kobyła ma mały bok –  i inne. Palindromy, oczywiście,  obecne są również w innych językach.  Na przykład angielskie devil lived, czy hiszpańskie o rey, o joyero (znaczenie: albo król, albo jubiler). Prawdopodobnie w przeszłości miały one znaczenie magiczne.

Ciekawym zjawiskiem językowym jest mordnilap. Jest to słowo (bądź fraza), które czytane od końca daje wyraz (lub frazę), ale o innym znaczeniu (nazwa zjawiska to po prostu słowo palindrom czytane od końca; każdy z czytających zapewne już to zauważył bez mojej pomocy). Prosty przykład z języka polskiego to słowo kara – które czytane na wspak daje słowo arak.

Entuzjaści językowi idą oczywiście dalej: słowo w jednym języku czytane od końca może dać zupełnie inne słowo w innym. Przykładem może być nazwisko obecnego prezydenta USA, Obama, które czytane od końca tworzy łaciński wyraz amabo (znaczenie: będę kochał). Z pewnością jest spora grupa zwolenników obecnego prezydenta, którzy widzą ewidentny związek pomiędzy nazwiskiem prezydenta i jego mordnilapem. Miejmy nadzieję.

Choć dla większości z nas tego rodzaju zwierciadlane pary słów to niewiele więcej niż ciekawostki językowe, niektórzy doszukują się szczególnych przekazów w tego typu zależnościach.  Są osoby, które widzą ewidentny związek pomiędzy wyrazem dog (pies), oraz jego odwrotnością – słowem God (Bóg). Fakt sam w sobie ciekawy, choć zauważyć należy, że omawiany związek ograniczony jest do języka angielskiego, i to tylko do jego współczesnej odmiany. W Średniowieczu słowo określające Boga pisane było, co prawda, tak samo (God), jednakże pies pisany był inaczej (dogge). Jeszcze wcześniej, w okresie rozwoju języka angielskiego zwanym Old English, wyraz ten miał jeszcze inną pisownię (docga).

W siedemnastym wieku „pies” pisany był już tak, jak współcześnie (dog). Wtedy właśnie, podczas powszechnych procesów czarownic, nierzadkie były oskarżenia, że diabeł ukazywał się pod postacią psa. Obecnie uznaje się, że tego rodzaju przekonania spowodowane były przez wyżej opisane przypadkowe zjawisko językowe. Po prostu.

Morał: nieświadomość językowa może skutkować spaleniem na stosie.

Słownik przymiotników (złotych), czyli coś dla prawdziwych language aficionados

Dziś ciekawostka leksykalna – ciekawy słownik przymiotników, tych naprawdę „wypasionych”, dla prawdziwych koneserów językowych.

Słownik nie tylko omawia znaczenia każdego z przymiotników, ale również  podaje wymowę omawianego wyrazu (z wykorzystaniem, co prawda,  dość specyficznego systemu zapisu wymowy). Równie ważną cechą słownika jest to, że podane,  autentyczne (podobno) zdania, ilustrujące zastosowanie danego przymiotnika.

Lektura tego słownika sprawia, że czytelnik nabiera swego rodzaju pokory, jeśli chodzi o postrzeganie własnego zasobu słownictwa. Zaznaczam, że po nawet pobieżnym zapoznaniu się z książką, nikt więcej nie powie, że  „ma bardzo bogate słownictwo angielskie (i w ogóle wie wszystko)”.

Już w pierwszym rozdziale napotykamy takie ciekawe wyrazy jak, na przykład:

abortifacient, abstergent, adamanteen, addlepated, adscititious, agminate, agrestic, alopecic, altricial, ambagious (tak, to coś innego niż ‘ambiguous), amygdaline, anaphrodisiac, anguilliform, anserine, antepenultimate, antreprandial, arenicolous, arsy-varsy, atrabilious, avunculat…

Ciekawe, że wielu z nich nie można znaleźć w żadnym dostępnym słowniku angielsko-polskim. Często jedynym pewnym źródłem, w którym znajdziemy znacznie danego słowa (oprócz omawianego słownika, oczywiście), jest 13-tomowy The Oxford English Dictionary. Każdy anglista wie, co to jest, choć nie każdy, niestety, widział i korzystał.

Teraz rzecz najważniejsza – czyli tytuł. Opisywane dziś dzieło to: The Highly Selective Dictionary of Golden Adjectives for the Extraordinarily Literate, autorstwa Eugene’a Ehrlicha (wyd. Harper, 2002 r.).

Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że nawet najbardziej oczytana osoba nigdy nie napotka wielu z wymienionych w książce przymiotników w czytanych przez siebie tekstach. W przypadku tekstów mówionych, prawdopodobieństwo jest jeszcze bardziej znikome.

Badania językoznawców dowodzą, że znajomość ok. 3.000 słów pozwala nam na zrozumienie właściwie każdego przekazu (oczywiście w ograniczonym zakresie, przy czym zakres ten maleje wraz ze wzrostem specjalistycznego charakteru wypowiedzi).

No i co z tego? Są języki które mają bardzo ograniczony zakres słownictwa. Na przykład w języku piraha jest tylko jedno słowo określające zarówno ojca, jak i matkę. Są języki, które opisują kolory dwubiegunowo, używając w zasadzie dwóch  podstawowych określeń (kolor suchy  i kolor mokry). [W tym miejscy warto przywołać naturalną umiejętność rozróżnienia przez większość kobiet  pomiędzy kolorem łososiowym, a brzoskwiniowym; dla większości mężczyzn jest to tak samo nierealne, jak rozróżnienie pomiędzy „m” a „m”].

W słowniku ortograficznym języka polskiego jest ok. 150.000 haseł. Słów w języku angielskim jest prawie 10 razy więcej (warto poczytać sobie jedną w wielu historii języka angielskiego /jeden z najbardziej znienawidzonych przedmiotów na anglistyce/, żeby dowiedzieć się, dlaczego angielszczyzna jest tak bogata w wymiarze  leksykalnym).

W tym miejscu aż ciśnie się na usta cytat z klasyka: „chodzi mi o to, aby język giętki…”. Nikt nie oczekuje, że będziemy przy śniadaniu rozmawiać na temat „alopecic conditions” czy „antepenultimate syllables” (w tym przypadku akurat znam osoby rozmawiające przy porannej kawie o … sylabie).  Chodzi  po prostu o większą świadomość językową.

Dla entuzjastów (i nie tylko) proponuję krótki „autotest”. Spójrz raz jeszcze na  21 przymiotników z tabelki. Ile z nich rozumiesz, a ilu znaczeń się domyślasz? Osoby znające języki romańskie mają znacznie ułatwione zdanie (ze względów historycznych). Natomiast dla tych, którzy oprócz angielskiego znają jeszcze niemiecki (lub inny język germański), bądź języki słowiańskie, dobrym wynikiem będzie znajomość znaczeń… dwóch przymiotników z listy. Naprawdę.

Demon ze złą gramatyką, czyli niezamierzony efekt komiczny w horrorze

Tłumacze często powtarzają między sobą niektóre  „wiekopomne przykłady tłumaczeń” list dialogowych  filmów fabularnych (nadawanych głównie w TV).  Przykłady? Proszę bardzo. Scena intymna, w której zakochany młodzieniec mówi do swojej wybranki: „You have great eyes and great knees”. Tłumaczenie odczytane przez lektora: „Masz wielkie oczy i wielkie kolana”. Wow… Inny film: grupa nastolatków znajduje tajemniczą skrzynię pokrytą niezrozumiałymi symbolami. Chcą ją otworzyć, ale jeden z nich nagle uświadomił  sobie, czym zakończyła się nadmierna ciekawość badacza z filmu Mumia ( „The Mummy”). Próbuje temu przeszkodzić krzycząc: „Don’t open it! Or else we’ll end up like in the Mummy”. Lektor polski czyta beznamiętnie (i bezmyślnie): „Nie otwieraj, bo skończymy jak w Mamuśce”. Takich przykładów jest wiele – wystarczy przysłuchać się wersji oryginalnej programu lub filmu w TV i porównać z tłumaczeniem na język polski. Można się nieźle ubawić. Smutne jest to, że z każdym rokiem jest coraz gorzej. Na początku lat 90-tych XX w., po tzw. odzyskaniu niepodległości, języki obce na odpowiednim poziomie znali właściwie tylko tłumacze. Po dwudziestu kilku latach teoretycznie powinno być lepiej. Nie jest. Zmienił się bowiem zakres znaczeniowy pojęcia „znajomość języka obcego”.

Okazuje się, że działa to w dwie strony. Jakiś czas temu na ekrany kin  wszedł kanadyjski/amerykański horror/thriller pod tytułem „Kronika opętania” („The Possession”). Jedną z głównych ról odgrywa drewniana skrzynka mówiąca – nomen omen – po polsku. W pierwszej części filmu skrzynka przemawia do staruszki  całkiem poprawnie (choć z lekkim akcentem – w końcu spędziła kilkadziesiąt lat w USA, więc ma prawo). Natomiast w połowie filmu, mniej więcej, jest scena, w której skrzynka postanawia porozmawiać z upatrzoną przez siebie małą dziewczynką. Dziewczynka, jak to w horrorach, obraziła się na kochającego ojca  i w lichej nocnej koszulinie wybiega z domu w środku nocy. Znajduje skrzynię, która  – otworzywszy się z wolna – zwraca się – PO POLSKU – do dziewczynki: „Dlaczego odchodzisz od ojca?”. Dziewczynka tłumaczy, że tato jej nie rozumie. Wtedy skrzynia zadaje dziwne pytanie: „Czy mogę cię wziąć?” Dziewczynka, wyraźnie skonsternowana (ja zresztą też), zdecydowanie protestuje. Na to skrzynia pyta się złowieszczo: „CZY MOGĘ MIESZKAĆ W CIEBIE?” Dziewczynka krzyczy „No! No! No!” Skrzynia nie daje za wygraną i szepcze: „JA DBAM O CIEBIE!”. Dziewczynka krzyczy i ucieka, a ja śmieję się – z niedouczonej skrzyni, oczywiście.

Mam wrażenie, że ten dialog został przetłumaczony na polski przez jakiś automatyczny program tłumaczący, bądź kogoś po bardzo wstępnym kursie języka polskiego, lub też kogoś, kto ma babcię -Polkę, ale języka właściwie nie zna, bo nie używa od lat (jako że babcia już od dawna też w skrzyni /innej oczywiście/).  Szkoda, że autorom filmu nie przyszło do głowy skonsultować się z kimś „od języków”. Zaoszczędzili, co prawda, kilkadziesiąt dolarów, ale za to w sposób niezamierzony rozładowali budujące się napięcie wypowiedziami niegramatycznie mówiącego demona (zamkniętego w skrzyni). Wspomniane niuanse językowe będą czytelne jedynie w Polsce, lecz właśnie w Polsce ten mimo wszystko poprawny aktorsko i reżysersko film  nabrał tandetnej nuty.

Jaki z tego morał? Czasami tak mały, zdawać by się mogło, element, jak konsultacja językowa, może uchronić autora utworu zawierającego treści w języku obcym od nieprzyjemnej wpadki, nieosiągnięcia zamierzonego efektu lub też osiągnięcia nieoczekiwanego efektu, ośmieszenia a nawet wymiernej  straty.  Rzeczona skrzynia – gdyby  wziąć ją na spytki – mogłaby to tak skomentować: „ALE JA TO CIEBIE MÓWIĆ NIE ZAMIERZAM”.

Odlotowy język, czyli komunikaty na lotniskach

Angielszczyzna stosowana w niektórych tekstach prawniczych to: tzw. długie słowa (najlepiej pochodzenia łacińskiego), stosowanie 10 różnych synonimów na to samo pojęcie, ciągłe powtarzanie tego, co można powtórzyć oraz zdania tak długie, że nie mieszczą się na stronie. Wszystko to doprawione jest pompatycznym stylem i zwrotami zawierającymi końcówki koniugacyjne stosowane w XVIII wieku (np. ulubiony przez prawników wyraz “witnesseth”).

Równie ciekawe użycie języka zauważyć możemy w komunikatach głosowych na lotniskach całego świata. Zazwyczaj są one całkowicie niezrozumiałe  – niezależnie od języka, w jakim są ogłaszane.  Każdy z nas pamięta sytuacje, gdy pomimo intensywnego wsłuchiwania się w treść zapowiedzi, nie udało się zrozumieć więcej niż „thank you”, po którym słychać było pisk spowodowany przez sprzężenie zwrotne, albo też charakterystyczne trzy tony. W takich sytuacjach  najczęściej szliśmy tam, dokąd kierowali się ci szczęściarze, którzy (rzekomo) zrozumieli komunikat.

Od kilkunastu lat słychać coraz częstsze nawoływania do używania takiego języka, który będzie przyjazny dla użytkownika. Niektóre instytucje (również w Polsce) powoli zaczynają stosować się do tego zalecenia, ale proces ten jeszcze trochę potrwa, bo – jak wiadomo –  “old habits die hard”.

Jeśli chodzi o “angielszczyznę samolotową”, mam wrażenie, że trochę to jeszcze potrwa. Kilkadziesiąt lat temu, gdy samolotami latali nieliczni, wyjątkowość sytuacji podkreślana była przez adekwatny dobór słownictwa i struktur składniowych:

Komunikat Co to naprawdę znaczy
This delay is due to the late arrival of the inbound aircraft. Samolot jest opóźniony, bo jest opóźniony.
This aircraft is now available for priority boarding at Gate 123. Jeśli zapłaciłeś więcej, możesz teraz wejść na pokład.
Would any passengers still wishing to travel on this flight please go to Gate 123, where the aircraft awaits its on-time departure. Zasiedziałeś się w barze – rusz tyłek i do samolotu.
We do have a non-smoking policy onboard and we would like to thank you in advance for observing this.* Nie pal, bo nie wolno.

W XXI wieku, w dobie tanich linii lotniczych i biletów za złotówkę, należałoby chyba uprościć język komunikatów kierowanych do pasażerów. Nie chodzi tutaj tylko o tzw. “element surowy” (cytat z „Czterdziestolatka”). Krótki, prosty komunikat jest jednoznaczny i łatwo zrozumiały.* Tak sobie myślę, kiedy policja drogowa będzie mówiła takim językiem, np.: “Thank you in advance for not driving on the pavement” lub  “Thank you in advance for not parking where we have this non-parking policy”.